MONTE NUOVO
28.09.1538 -06.10.1538
zdjęcie: Ewa Krystyna Górecka
PRZEDMOWA
To będzie opowieść o wulkanie (co prawda nie tak sławnym i majestatycznym jak Wezuwiusz) i o wiosce, która też nie znalazła swego miejsca na kartach światowej historii, a jednak będzie to historia podobnie tragiczna, jak ta z Pompei i Herkulanum.
Wioska nazywała się Tripergole i próżno dziś szukać jej śladów, natomiast wulkan... ten istnieje do dnia dzisiejszego wpisując się malowniczo w krajobraz Campi Flegrei. Nazywa się MONTE NUOVO, Nowa Góra, bo i jest to najmłodsza góra świata, powstała nagle, zdawać by się mogło, że z niczego, pewnego dnia na przełomie września i października 1538r.
To będzie opowieść jak z bajki, z bajki tragicznej, która jednak bajką nie jest.
Wyobraźmy sobie zatem wioskę położoną malowniczo nad brzegiem jeziora Lucrino, w niewielkiej odległości od morza, w dość bezpiecznej odległości od Wezuwiusza, u podnóża niewielkiej góry zwanej Monte Gauro, która jest co prawda wulkanem, ale o tym świadczy jedynie pozostały w jej środku krater, otoczony trzema wzgórzami, bo nikt nie pamięta, żeby kiedykolwiek wybuchła.
Wioska, jak już wspomniałam, nazywała się Tripergole i w czasach rzymskich była czymś na kształt dzisiejszych miejscowości wypoczynkowych, co zawdzięczała przede wszystkim licznym na jej obszarze źródłom mineralnym i termalnym. Przyjeżdżali tu leczyć się i wypoczywać obywatele z różnych części Rzymskiego Imperium.
W XVI wieku, na małym wzniesieniu z tufu zwanym Monticello del Pericolo, wznosił się zamek, a w nim kościół pod wezwaniem Ducha Świętego i świętej Marty. We wiosce położonej niejako u podnóża zamku znajdował się drugi kościół poświęcony świętej Magdalenie oraz szpital na około 30 łóżek, powstały jeszcze za czasów Karola II Andegaweńskiego, więc gdzieś pod koniec XIII wieku. Szpital posiadał też własną aptekę, a we wiosce były ponadto trzy gospody dla cudzoziemców, królewska casina z przeznaczeniem na polowania (casina to zapewne mała willa, coś na kształt znanej wszystkim choć dużo późniejszej tzw. Casina Vanvitelliana na jeziorze Fusaro) i stajnia. Nie była to zatem wioska całkiem mała. W końcu źródła termalne wykorzystywane przez starożytnych nadal istniały i były wykorzystywane w celu leczenia wielu chorób.
Wyobraźmy sobie tę wioskę „dziś”, póki jeszcze istnieje...
Jest piątek 27 września 1538 roku. Mieszkańcy, jak zawsze, wykonują swe codzienne czynności, kobiety krzątają się po gospodarstwie, opiekują się chorymi, mężczyźni łowią ryby i inne owoce morza, ktoś piecze chleb, ktoś inny rąbie drzewo...
Sielski krajobraz, który „jutro” ulegnie całkowitej zmianie...
DZIEŃ PIERWSZY
SOBOTA 28 WRZEŚNIA 1538 ROKU
zdjęcie: Ewa Krystyna Górecka
Dzień zaczął się całkiem zwyczajnie. Ludzie wstali jak zwykle i jak zwykle rozpierzchli się do swoich zajęć.
Aż nagle, w samo południe, wody pobliskiej zatoki cofnęły się o jakieś 370 metrów w głąb morza pozostawiając na brzegu mnóstwo żywych jeszcze ryb. Wieść o tym rozeszła się jak błyskawica i cała wioska wyległa na plażę zobaczyć na własne oczy to dziwo i oczywiście zbierać pozostałe na piasku ryby i inne owoce morza.
Zapewne tu i ówdzie zaczęto mówić o cudzie. Ludzie przypominali sobie biblijną opowieść zasłyszaną w kościele o mannie z nieba, którą Bóg zsyłał uciekającym z Egiptu Hebrajczykom. Nie wiadomo, czy znalazł się tam ktoś, kogo to zjawisko zaniepokoiło, czy też wszyscy cieszyli się z dobrobytu, jaki nagle na nich spadł i wysławiali Boga, dziękując mu za ten dar...
Obecnie naukowcy przyjmują, że ta nadzwyczajna „cofka” była wynikiem zjawiska nazywanego bradisismem, to jest pionowego ruchu skorupy ziemskiej. Tego typu ruchy są dość naturalne o ile są one „powolne”, niezauważalne dla ludzkiego oka. W tym wypadku skorupa ziemska w tym miejscu urosła nagle o jakieś 7,4 metra.
Dziś tego typu osobliwość byłaby zapewne powodem do alarmu, wszczęcia ewakuacji ludności. Ale 500 lat temu nikt nie spodziewał się żadnego nieszczęścia. Ludzie najedli się do syta, wszak nie było lodówek, dar boży należało spożyć od razu, i poszli spać. Może ktoś tam lekko zaniepokojony, inny z nadzieją na kolejne dary w dniu następnym...
Zapadła noc i tak skończył się PIERWSZY DZIEŃ Z ŻYCIA WULKANU.
DZIEŃ DRUGI
NIEDZIELA 29 WRZEŚNIA 1538 ROKU
zdjęcie: Ewa Krystyna Górecka
Noc minęła spokojnie, ale już około 8 rano zaczęły dziać się dziwne rzeczy w małym wąwozie znajdującym się pomiędzy Monte Barbaro (jedno z trzech szczytów wulkanu Monte Gauro, to widoczne od strony Pozzuoli) oraz Monticello del Pericolo (wzgórze, na którym stał zamek, dziś nie ma ani wzgórza ani zamku).
Otóż ziemia w tym miejscu obniżyła się o jakieś 4,20-4,50 metra (2 canne) i z doliny, jaka się utworzyła zaczęły wydobywać się dwa strumienie: w jednym woda była zimna i klarowna, w drugim ciepława i siarczysta.
Około południa teren w tym miejscu zaczął „puchnąć”, rosnąć jak ciasto, tak, że wieczorem, ok. 19.45 uformowało się tam całkiem spore wzgórze. W tym czasie, po zachodzie słońca były już słyszalne huki przypominające grzmoty, ale nie bardzo wiedziano skąd pochodzą.
W „puchnącym” wciąż wzgórzu zaczęły tworzyć się rozpadliny, aż ok. godziny 20.00 otwarła się przepaść, pierwsza czeluść, i zaczęła się erupcja. Mały wąwóz jakby rozerwał się na pół i z powstałej dziury zaczął wychodzić ogień, dym, kamienie oraz popioły. Wszystkiemu towarzyszyły okropne grzmoty i trzęsienie ziemi.
Ludność w panice nie wiedziała gdzie uciekać. Mieszkańcy pobliskiego Pozzuoli rzucili się do ucieczki w kierunku Neapolu, ale mieszkańcy wioski Tripergole, osoby przebywające w szpitalu i na terapiach termalnych znaleźli się w pułapce. Gdziekolwiek by się nie ruszyli, wszędzie dookoła spadały im na głowę kamienie, gorący popiół a powietrze pełne było zabójczego dymu. Kto wie, ilu z nich udusiło się na miejscu, ilu spaliło się żywcem, ilu zostało zabitych przez spadające głazy...
Było jak kiedyś, przed wiekami, prawie 1500 lat wcześniej, w Pompejach i Herkulanum, a może i jeszcze gorzej. Tam Wezuwiusz wybuchł w pewnym oddaleniu, tu wulkan wybuchł ludziom pod stopami.
Ten dzień się wcale nie skończył.... zamienił się w strasznie długą, baaaardzo dłuuuuuugą noc... Noc, która trwała 48 godzin....
DZIEŃ TRZECI
PONIEDZIAŁEK 30 WRZEŚNIA 1538 ROKU
Erupcja trwała całą noc i cały poniedziałek. Dla mieszkańców i gości wioski Tripergole to była niekończąca się noc. Pyły wulkaniczne zasłoniły słońce, więc dzień tu wcale nie nastał. Wokół słychać było tylko grzmoty, ziemia się trzęsła a z nieba leciały głazy, kamienie, błoto i popioły. Wybuch zniszczył całkowicie wzgórze Monticello del Pericolo ze stojącym na nim zamkiem oraz całą wioskę Tripergole, po której nie ma dziś żadnych śladów. To co wydobywało się z krateru zapełniło pobliską zatokę i zmieniło jej ukształtowanie. Destrukcji uległy także źródła termalne nazywane „Bagno di Cicerone” lub „Bagno del Prato” oraz znajdujące się w pobliżu pozostałości willi Cycerona nazywanej „Cumaną” lub „Akademią”. Erupcja nie oszczędziła również pobliskiego Pozzuoli, którego mieszkańcy ratowali się ucieczką w kierunku Neapolu. I tu na głowy mieszkańców spadały kamienie i gorące błoto zmieszane z umierającymi w locie ptakami i łamiącymi się drzewami. Natomiast na wieść o tragedii z Neapolu do Pozzuoli przybył wicekról Piedro de Toledo z całym swoim dworem, wieloma rycerzami i kilkoma filozofami, żeby zobaczyć, co się stało. Nie udało im się jednak dotrzeć do miasta. Cały orszak zatrzymał się na wzgórzu w pobliżu małego kościoła poświęconego św. Januaremu, w miejscu, gdzie w 305 roku święty ten został stracony. Wzgórze stanowiło wspaniały, naturalny taras widokowy na cały teren Campi Flegrei. Tym razem jednak w oddali widać było tylko na przemian czarny i biały dym, przez który przedzierały się niekiedy języki ognia, a w powietrzu czuć było odrażający zapach siarki. Samo Pozzuoli atakowane było przez deszcz kamieni i gorącego błota, tak że nie dało się podjechać bliżej.
DZIEŃ CZWARTY
WTOREK 1 PAŹDZIERNIKA 1538 ROKU
zdjęcie: Ewa Krystyna Górecka
Wydobywający się podczas erupcji suchy popiół opadał u stóp wulkanu, w pewnym oddaleniu natomiast gromadziły się popioły wilgotne i błotne kumulujące się w jednym miejscu. Dokładnie tam, gdzie znajdowała się wcześniej wioska Tripergole oraz szpital. Na tym właśnie kawałku terenu już we wtorek 1 października, stała sobie, wyrosła z nagła, całkowicie już uformowana, nowa góra, nazwana później Monte Nuovo.
Nie jest to może jakieś rzucające na kolana wzniesienie, jego wysokość to „zaledwie” 133 m n.p.m. (w najwyższym punkcie), brzeg krateru znajduje się na średniej wysokości 100 m n.p.m., zewnętrzna średnica wulkanu wynosi 1200 metrów, a średnica krateru 375 m. Sam fakt jednak, że góra ta powstała w czasie krótszym niż 48 godzin, wyrosła nagle z niczego oraz całkowicie i na stałe zmieniła krajobraz Campi Flegrei niewątpliwe robi wrażenie. Określa się ją najmłodszą górą świata, choć przyznam, że nie wiem, czy jest to określenie w pełni uzasadnione. Wszak na świecie co i rusz wybuchają wulkany, kto wie czy któryś nie uformował się w nową górę...
Tego dnia, we wtorek 1 października nasz wulkan jeszcze był aktywny i aż do wieczora wyrzucał z siebie głazy, kamienie, błoto i popioły. W tym dniu z Neapolu, w kierunku Pozzuoli, wyruszyła procesja wiernych, niosących ze sobą na przedzie kosztowne popiersie św. Januarego, wykonane w 1305 roku dla upamiętnienia tysiąca lat, które uplyneły od dnia jego męczeńskiej smierci i zawierające relikwie czaszki świętego. Ludzie wierzyli, że San Gennaro zdoła powstrzymać żywioł, wszak święty uznawany jest za patrona Neapolu i okolic.
I ta procesja, podobnie jak dzień wcześniej orszak wicekróla Piedro de Toledo, zmuszona była zatrzymać się przy kościele św. Januarego, skąd roztaczał się widok na Campi Flegrei. Znajdujące się poniżej miasto wciąż było „bombardowane” materiałem wyrzucanym przez wulkan.
DZIEŃ PIĄTY
ŚRODA 2 PAŹDZIERNIKA 1538 ROKU
zdjęcie: Ewa Krystyna Górecka
Wulkan w końcu się uspokaja. Popioły i dym przerzedzają się a zza nich wyłania się nowa góra – Monte Nuovo.
Ci, którym udało się przeżyć przecierają oczy ze zdumienia. Nie ma już wioski, nie ma zamku, nie ma szpitala. Nie ma nawet gdzie szukać zwłok swoich bliskich. Ich domy znajdują się pod 133 metrową warstwą lawy.
Wulkan zamilkł, ale czy ludzie się cieszą? Myślę, że ciągle pozostają w szoku, ciągle nie mogą zrozumieć, co się stało. Gdyby wybuchł Wezuwiusz, byłoby to zjawisko, którego można się było spodziewać, tragiczne, ale w swej tragedii jednak normalne... Ale żeby ziemia wybuchła pod nogami? Minie pewnie sporo czasu nim ludzie zdołają się otrząsnąć, a wszak Monte Nuovo nie powiedział jeszcze swego ostatniego słowa.
Tego dnia ponownie przybywa „delegacja” z Neapolu. Nie jestem w stanie stwierdzić, czy przybył również wicekról, a to z powodu pewnej zbieżności nazwisk. Otóż w tym czasie wicekrólem Neapolu był Pedro Álvarez de Toledo y Zúñiga. W mieście natomiast żył i pracował lekarz, prawdopodobnie neapolitańczyk, który nazywał się Pietro Giacomo da Toledo lub Pietro Giacomo Toledo, który po wybuchu Monte Nuovo napisał relację z tego, co się wydarzyło. Ma ona formę dialogu pomiędzy dwiema wymyślonymi przez niego postaciami, Pellegrino i Suessano, a zatytułowana została „Rozważania nad trzęsieniem ziemi, nad Monte Nuovo, nad otwarciem się ziemi w Pozzuoli w 1538 roku i próba ich wyjaśnienia przez Pietro Giacomo de Toledo” Broszura została wydrukowana w Neapolu w 1539 r.
Z uwagi na zbieżność nazwisk w niektórych źródłach podaje się, że to wicekról pojawił się ponownie pod wulkanem, natomiast autor w swej relacji o tym nie wspomina. Opisuje natomiast jak sam z kilkoma innymi śmiałkami przybył tego dnia na miejsce dawnej wioski Tripergole i wykorzystując fakt, że potwór milczał, wspiął się wraz z innymi na sam szczyt, by zajrzeć do jego gardzieli. Wewnątrz krateru ujrzeli oni ciągle jeszcze „gotujące się” kamienie, dokładnie tak jakby woda wrzała w ogromnym garze.
DZIEŃ SZÓSTY
CZWARTEK 3 PAŹDZIERNIKA 1538 ROKU
zdjęcie: Ewa Krystyna Górecka
Rano dzień wstał spokojny. Wydawało się, że wulkan umilkł. Ale była to tak zwana cisza przed burzą. Między godziną 15.00 i 16.00 nastąpiła nowa faza erupcji. Była stosunkowo krótka, ale za to o wiele bardziej gwałtowna, niż ta pierwsza.
Olbrzymie kamienie wyrzucane przez Monte Nuovo docierały aż do, znajdującej się dziś już w obrębie Neapolu, wysepki Nisida, spadając na przycumowane tam barki i budząc popłoch wśród marynarzy, którzy dotąd obserwowali wybuch wulkanu ze, zdawać by się mogło, w miarę bezpiecznej odległości.
Zatoka jeszcze następnego dnia była całkowicie wypełniona pływającym pumeksem, tak, że ciężko było po mniej pływać.
DZIEŃ SIÓDMY
PIĄTEK 4 PAŹDZIERNIKA 1538 ROKU
zdjęcie: Ewa Krystyna Górecka
Wulkan ponownie się uspokaja. Wydobywa się z niego jedynie trochę dymu.
Tego dnia przybywa na miejsce tragedii niejaki Francesco Marchesino. Trudno ustalić kim był i czym się zajmował. Wiadomo, że dzień później, tj. 5 października wysłał z Neapolu list z opisem tego, co się stało na Campi Flegrei, ale nawet adresat listu pozostaje nieznany.
Z listu dowiadujemy się, że jego autor, w piątek 4 października, nie dysponując koniem, wyruszył drogą morską do Pozzuoli. Zatrzymał się najpierw na wysepce Nisida, gdzie rybacy opowiedzieli mu o wielkich kamieniach spadających na wyspę i ich barki poprzedniego dnia podczas erupcji. Zanotował on też, że jeszcze w piątek morze było całkowicie pokryte pływającym pumeksem, tak, że bardzo trudno było po nim wiosłować i z wielkim trudem udało mu się zacumować w Pozzuoli.
Miasteczko Pozzuoli w ów piątek wydało mu się miejscem całkowicie zniszczonym i opuszczonym przez swoich mieszkańców. Nawet połowa katedry przestała istnieć z powodu trzęsienia ziemi. W promieniu 3,7 km wszystko było zniszczone i pokryte popiołami, drzewa w ogrodach były całkowicie połamane.
Zbliżając się do Monte Nuovo Marchesino zanotował, że morze w tym miejscu cofnęło się o prawie kilometr (920 m.). Ze zbocza tu i ówdzie wydobywał się dym, przypominający ten, jaki wydobywa się spod kupy spalonych śmieci, kiedy ogień już ustanie.
Marechino wspiął się też na szczyt wulkanu i napisał, że Monte Nuovo okazało się w środku puste, a jego wnętrze zwężało się ku dołowi, z tym że nie było żadnej pieczary czy przepaści, widać było surowe dno. Zauważył też, że jezioro Averno, które nazywał Małym Morzem lub Martwym Morzem zostało odseparowane przez wulkan od doliny, na której dziś podziwiać możemy jezioro Lucrino, w tamtym czasie z powodu bradisismo połączone w jedno z zatoką, które autor listu nazywał Jeziorem Sybilli lub Dużym morzem.
DZIEŃ ÓSMY
SOBOTA 5 PAŹDZIERNIKA 1538 ROKU
zdjęcie: Ewa Krystyna Górecka
I tak nadeszła kolejna sobota. Minął tydzień od dnia, kiedy morze oddaliło się od lądu, kiedy mieszkańcy znaleźli na brzegu żywe jeszcze ryby i kiedy mogli do syta się najeść. Dziś już nikt nie wspominał tamtej soboty, jako cudu. Dziś tamto niezwykłe wydarzenie przypominało ludziom o początku horroru. Tej soboty wulkan był spokojny. Wydobywało się z niego tylko trochę dymu, nic więcej. Potwór milczał, Francesco Marchesino w Neapolu pisał swój list z relacją z wydarzeń, a ludzie podejrzliwie patrzyli na nową górę. Chyba nikt jeszcze nie odważył się zamieszkać w pobliżu, bo i tak nie było gdzie. Ale pewnie znalazło się kilku śmiałków, którzy próbowali, jak Marchesino dzień wcześniej, wspiąć się na zbocza i zajrzeć do wulkanicznego krateru.
DZIEŃ DZIEWIĄTY
NIEDZIELA 6 PAŹDZIERNIK 1538 ROKU
W niedzielę od rana wulkan wydawał się spokojny. Z uwagi na dzień wolny wielu ludzi, zapewne także z Neapolu przybywało pod Monte Nuovo, by mu się przyjrzeć, by na własne oczy zobaczyć to dziwo, którego jeszcze tydzień wcześniej wcale tu nie było.
Zważywszy, że już wcześniej kilka osób wspięło się na zbocza i zajrzało do krateru, znalazło się tego dnia wielu śmiałków, którzy chcieli powtórzyć ten wyczyn, by potem wrócić do domów i móc się przechwalać tym, co widzieli.
I tak liczne osoby wdrapywały się tego dnia na szczyt wulkanu, by zajrzeć w nie tak znowu głęboką przepaść.
Być może wielu się to udało. W końcu zbocze Monte Nuovo jest dość łagodne i niezbyt wysokie, zatem zdążyli wejść i zejść. Tymczasem jednak około godziny 15.00 wulkan znowu się przebudził i zawył – tym razem po raz ostatni.
Ale co to była za furia....
Ostatnia erupcja trwała zaledwie godzinę, ale była być może najgwałtowniejsza ze wszystkich, a przynajmniej równie gwałtowna jak ta czwartkowa.
Nie mieli szczęścia śmiałkowie, którzy próbowali wspiąć się na górę we wczesnych godzinach popołudniowych. Zginęło co najmniej 24 z nich. Ale były to już ostatnie ofiary.
PODSUMOWANIE
zdjęcie: Ewa Krystyna Górecka
W niedzielę 6 października 1538 roku wulkan Monte Nuovo wybuchł po raz trzeci i ostatni. Od tego czasu wznosi się spokojnie na terenie Campi Flegrei i milczy. Jego erupcja była stosunkowo łagodna, spowodowała szkody głównie w obrębie 1 kilometra wokół wulkanu. Wyrzucany z krateru materiał kumulował się głównie w najbliższej okolicy tworząc nową górę – Monte Nuovo i całkowicie niszcząc wioskę Tripergole. Pobliskie Pozzuoli pokryte zostało 30-to centymetrową warstwą popiołów, w Neapolu warstwa ta osiągała jakieś 5 centymetrów. Lżejsze popioły niesione przez wiatr dotarły do Cilento, Kalabrii i Apulii. Najprawdopodobniej w ciągu kolejnych kilku miesięcy teren powoli opadał w dół, według niektórych osiągając poziom z 1530 roku, według innych obniżając się o około 3 metry. Po wybuchu wulkanu ponownie światło dzienne ujrzało jezioro Lucrino, które przez kilka wieków, z powodu zjawiska zwanego bradisismem, znajdowało się pod wodami zatoki, a niegdyś, w czasach rzymskich, połączone z jeziorem Averno stanowiło część rzymskiego portu. I tak od 500 lat krajobraz Pól Flegrejskich pozostaje cichy, spokojny i niezmienny. Ale pamiętajmy, że jest to cisza przed burzą. Campi Flegrei to superwulkan porównywalny dziś z superwulkanem Yellowstone w Ameryce. Superwulkan ciągle aktywny. Dziś naukowcy tak naprawdę nie pytają „czy?” on wybuchnie; pytanie brzmi „kiedy?”. Niestety pytanie to wciąż pozostaje bez odpowiedzi, podobnie jak pytanie o to, czy dojdzie tu do wybuchu całej kaldery superwulkanu czy też tylko do miejscowej erupcji, podobnej do tej z 1538 roku. Tego nikt nie wie. Niezależnie od tego co i kiedy nastąpi zachęcam do odwiedzania tego miejsca, tej rajskiej przestrzeni pełnej wulkanów i jezior, gdzie na każdym kroku odnajdujemy ślady odległej i mniej odległej historii. Czy jest to niebezpieczne? Być może... Jak komuś pisane jest zginąć, to tak czy inaczej zginie: wpadnie pod samochód, wsiądzie do niewłaściwego samolotu, znajdzie się w nieodpowiedniej chwili w każdym innym nieodpowiednim miejscu. Ale jeśli nie macie aż takiego życiowego pecha, to pomyślcie. Możecie do końca życia żałować, że nie zobaczyliście czegoś, czego już potem zobaczyć się nie da. Jan Twardowski napisał kiedyś piękny wiersz „Spieszmy się kochać ludzi... tak szybko odchodzą”. No to ja, parafrazując jego słowa powiem tak: SPIESZMY SIĘ ZOBACZYĆ CAMPI FLEGREI, BO KTÓREGOŚ DNIA MOŻE BYĆ NA TO ZA PÓŹNO.
GALERIA ZDJĘĆ
(foto: Ewa Krystyna Górecka)
na zdjęciach morze w Lucrino, to morze, które nagle cofnęło się....
• jeden z głazów jakie wyrzucane były przez wulkan
• zbocze wulkanu Monte Nuovo
• wnętrze krateru
Widoki z Monte Nuovo
• Monte Nuovo widziane od strony jeziora Lucrino
• Monte Nuovo widziane od strony jeziora d'Averno
• Monte Nuovo i Monte Gauro widziane z plaży w Bacoli
• Monte Nuovo z plaży w Bacoli, po prawej możemy dostrzec wzniesienie... kto wie czy to nie w tym miejscu znajdowało się kiedyś zamkowe wzgórze?
Autorka bloga zaprasza wszystkich chętnych na zwiedzanie Podziemnego Neapolu PO POLSKU (również po rosyjsku) oraz na tzw SPACERY Z SOKRATESEM
コメント