Kiedy przechodzę via Medina zawsze zatrzymuję się przy tym kościele, by przedstawić pierwszą królową Neapolu – Joannę I. Nie cieszy się ona zbyt dobrą opinią wśród historyków, ale pamiętajmy, że przez wieki historykami bywali mężczyźni. Wydaje mi się, że w tym wypadku fakt ten ma ogromne znaczenie.
Joanna I pochodziła z dynastii Andegawenów i była wnuczką króla Neapolu Roberta I Mądrego. W wieku 8 lat została zaręczona ze swoim kuzynem Andrzejem Andegaweńskim, który notabene miał w sobie polską krew. Jego matką była Elżbieta Łokietkówna, córka naszego króla Władysława Łokietka i jednocześnie siostra króla Kazimierza III Wielkiego. Małżeństwo między nimi zostało zawarte w 1342 roku, kiedy ona miała lat 16 a on 15.
I tu mała uwaga na marginesie: dzieje tej pary różnią się trochę między sobą w polskiej i włoskiej wersji Wikipedii. Może nie są to różnice olbrzymie, jeśli chodzi o fakty (ale są) natomiast są one spore, jeśli chodzi o ocenę tych faktów. W polskiej wersji postać Andrzeja jest nieco bardziej „wybielona”. Nie chodzi mi jednak w tym momencie o ustalenie „bezwzględnej” prawdy, ale raczej o zwrócenie uwagi czytelnikom, że wszystko, co czytamy, także materiały historyczne, zostało przez kogoś napisane i „nasączone” jego opiniami. Na studiach nauczono mnie jednej ważnej rzeczy: NIE ISTNIEJĄ OBIEKTYWNE TEKSTY HISTORYCZNE. Nawet jeśli ktoś bardzo stara się zachować obiektywizm i tak to, co pisze jest w jakimś, choćby minimalnym, stopniu nacechowane jego sposobem myślenia i rozumowania. Dlatego zawsze czytając warto jest mieć tego świadomość.
Zatem nie zgłaszając żadnych pretensji do BYCIA OBIEKTYWNĄ przedstawię wam mój obraz królowej Joanny.
W niecały rok po ślubie młodych umiera król Robert I Mądry i zgodnie z jego wolą to oni mają zasiąść na neapolitańskim tronie. Ale Andrzej wcale nie jest popularny wśród lokalnej ludności, wobec czego Joanna wykorzystując ten fakt, być może namówiona przez swoich stronników, udaje się do papieża Klemensa, oddaje mu w lenno Królestwo Neapolu i żąda korony tylko dla siebie. Zuchwała, butna, niespełna 17-letnia stronza napoletana, niewątpliwie jedna z pierwszych światowych feministek, osiąga swój cel i w 1343 roku zostaje koronowana na królową, sama jedna, z całkowitym pominięciem małżonka.
To się oczywiście Andrzejowi nie spodobało. W polskiej wersji historii wiele pisze się o tym jak jego matka Elżbieta próbowała na papieżu wymusić koronację także dla syna i nawet jej się to prawie udało. Ta ewentualność nie pasowała jednak ani Joannie ani jej stronnikom, wobec czego postanowili oni radykalnie problem usunąć.
Cóż, takie rzeczy były w tamtych czasach na porządku dziennym. W historii wielokrotnie mężczyźni pozbywali się swoich żon by poślubić inne kobiety, czy to z miłości, czy dla innych korzyści. Nie widzę powodu, by rozpaczać nad „biednym” Andrzejem. Nie sądzę, żeby Neapolowi był potrzebny władca, zza którego pleców rządzi mamusia, nawet jeśli była ona Polką. A i Joannie potyczki z teściową nie służyłyby zapewne.
Małżonek zatem został z drogi usunięty. Po trzech latach jego bratu, królowi Węgier Ludwikowi, „przypomniało się”, że śmierć owegoż brata pomścić powinien. Piszę to oczywiście z sarkazmem, bo jeśli ktoś po trzech latach najeżdża na jakiś kraj, to zemsta jest zapewne dobrą wymówką, ale celem, jak to zawsze bywa, jest raczej zdobycie władzy. Natomiast historycy lubują się w nazywaniu tego faktu „odwetem”.
Wojna z królem Węgier jest jedną z przyczyn, dla których rządy Joanny są oceniane negatywnie przez historię. Tak jakby można było z góry założyć, że jej pierwszy małżonek żadnych wojen by nie prowadził. Nie walczyłby z Węgrami to walczyłby z kimś innym.
Po długich walkach z Ludwikiem, w trakcie których ucierpiał bardzo i sam Neapol, udało się w końcu zawrzeć rozejm, ale jednym z jego warunków było postawienie Joanny przed sądem papieskim i wytoczenie jej procesu o udział w zabójstwie pierwszego męża Andrzeja.
Do procesu w Rzymie oczywiście doszło, a zakończył się on całkowitym uniewinnieniem neapolitańskiej Królowej.
I właśnie po zakończeniu procesu Joanna kazała wybudować kościół, albo przebudować wcześniej istniejącą świątynię, i podarowała mu kosztowną relikwię, którą wcześniej sama otrzymała od króla Francji – cierń z korony Chrystusowej.
Kościół przez wiele lat był poświęcony właśnie tej relikwii, czyli był to kościół pod wezwaniem Spina Corona. Była to w tym czasie relikwia bardzo ważna, o czym świadczy fakt, iż w 1370 roku papież Grzegorz IX ogłosił, że każdy, kto odbędzie pielgrzymkę do kościoła w Wielki Piątek lub w Dniu Zesłania Ducha Świętego, może otrzymać odpust zupełny.
Niestety ostatnie wiadomości o relikwii pochodzą z II połowy XV wieku. Potem ślad po niej zaginął. Dziś kościół nazywany jest zatem Santa Maria dell’Incoronata, jako że oficjalnie powstał jako wotum upamiętniające koronację Joanny i jej drugiego męża, Ludwika di Taranto, kuzyna z dynastii Andegawenów, którego szczerze kochała, jedynego męża, który został koronowany na króla Neapolu i znany jest jako król Ludwik I.
Sam zaś kościół, gotycki i dwunawowy, co rzadko się spotyka, ukrywa się troszkę jakieś 3 metry poniżej dzisiejszego poziomu via Medina, co spowodowane jest XVI- wieczną przebudową fos i murów obronnych pobliskiego Maschio Angioino. Być może nie jest jakąś perłą architektury, ot kolejna zachowana gotycka świątynia. Ale temu, kto przy nim przystanie i potrafi słuchać opowiada historię... historię o mieście, o butnej królowej, historię o miłości i nienawiści... o pragnieniu niezależności i władzy... historię „wczorajszego dnia”.
GALERIA ZDJĘĆ
(foto Ewa Krystyna Górecka)
Autorka bloga zaprasza wszystkich chętnych na zwiedzanie Podziemnego Neapolu PO POLSKU (również po rosyjsku) oraz na tzw SPACERY Z SOKRATESEM
Comments