(zdjęcia: Ewa Krystyna Górecka)
Mieszkam w Neapolu już 6 miesięcy, ale nic jeszcze nie wprawiło mnie tu w takie zdumienie, jak śnieg w Neapolu. A właściwie nie sam śnieg ile raczej reakcja ludzi na jego widok. Cóż, prawda, że ostatni raz zjawisko to neapolitańczycy mogli obserwować w 1956 roku, ale….
Dzień pierwszy. Poniedziałek 26 lutego 2018
Jest 26 lutego 2018. Wstaję dość wcześnie, do czego moi znajomi są przyzwyczajeni, zatem nie dziwi mnie fakt otrzymania wiadomości w messengerze o godz. 5.30. To moja przyjaciółka Elżbieta z Reggio Emilia, z północy Włoch. Chce się dowiedzieć, jaka pogoda w Neapolu i czy widziałam w telewizji, że w Rzymie spadło 30 cm śniegu.
Nie widziałam, ale zjawisko wydaje mi się na tyle interesujące, że zaczynam serfować po Internecie w poszukiwaniu informacji.
Znajduję stronę z wielkim hasłem „Śnieg w Rzymie. Tylko u nas zdjęcia na żywo”.
Rozpoczynam od przeglądania fotek.
Na pierwszej widzę podświetlone Koloseum nocą (być może o świcie, ale wokół jest jeszcze ciemno). Piękny widok, jednak śniegu jak na lekarstwo, muszę prawie wsadzić nos w ekran, żeby dojrzeć jakieś ślady........ gdzie zatem te 30 cm? Oglądam inne zdjęcia. No owszem. Widzę trochę białego puchu na trawnikach, na dachach zaparkowanych samochodów, na chodnikach, w miejscach, gdzie nie został on jeszcze rozdeptany przez przechodniów. Ale ciągle nie jest to żadne 30 cm. Może 30 mm zatem? 30 milimetrów czyli 3 centymetry – z tym mogłabym się zgodzić. Dochodzę do wniosku, że przyjaciółka albo pomyliła się pisząc, albo źle usłyszała… albo jakiś dziennikarz wykazał się wielką fantazją. Już zamierzam porzucić temat, bo 3 cm śniegu, dla mnie Polki, która we własnym kraju widziała śnieg grubości 0,5 metra i to nie tylko w górach, nie stanowią żadnego dziwowiska. No owszem, rozumiem, że w Rzymie śnieg nie jest czymś tak popularnym jak w Polsce, jednak pamiętam, że któregoś roku padał także na Saharze (22 grudnia 2016 – sprawdzam w Internecie).
Zanim opuszczam stronę ze zdumieniem czytam informację o zamknięciu szkół, cmentarzy i miejskich parków. Doprawdy… o ile jeszcze mogę zrozumieć zamknięcie szkół, to wytłumaczenie, dlaczego z powodu kilku centymetrów śniegu i temperatury ok. 0*C nie mogę odwiedzić grobu zmarłego lub pójść z dzieckiem do parku, po to właśnie by dać mu możliwość zabawy ze śniegiem, wykracza całkowicie poza moją umiejętność logicznego myślenia. Kręcę głową z niedowierzaniem myśląc o tym, że gdyby w moim kraju zamykano szkoły z tak błahych powodów, równie dobrze można by je było zlikwidować, albo przynajmniej w okresie zimowym zamieniać na schroniska dla bezdomnych. Zawsze to jakaś idea. Uśmiecham się pod nosem i wracam do moich zajęć.
Wyglądam jeszcze tylko przez okno i widzę, że również w Neapolu sypią się z nieba białe płatki. Niestety szybko zamieniają się wodę. Szanse na ulepienie bałwana są równe zeru.
Przed godziną 10 wychodzę do pracy. Z nieba pada coś pomiędzy śniegiem a deszczem, nie jest to czysta woda, nie są to też „fiocchi di neve”, jak je nazywają Włosi. Dla mnie w każdym razie zjawisko normalne, mało przyjemne i oznaczające konieczność użycia parasola.
Tuż po wyjściu, na ulicy zaczepia mnie nieznajoma kobieta wyraźnie pragnąca omówić z kimś temat aktualnej pogody. Przystaję na chwilę grzecznie słuchając zdumiona jej wylewnością. Pierwszy raz odkąd tu mieszkam zdarza się, że ktoś nieznajomy nagle zaczyna ze mną z zapałem dyskutować, jakbyśmy znali się od, Bóg wie, jakiego czasu. Myślę sobie, że widać sąsiadka musi dać upust uczuciom, które ją rozpierają i uśmiecham się do własnych myśli.
Potwierdzam, że tak, rozumiem, że zimno, że śnieg (jaki śnieg? - zastanawiam się w duszy, dokoła tylko chlapa), ale dodaję, że jestem z Polski i że takie warunki atmosferyczne, acz nieprzyjemne, nie są dla mnie niczym niezwykłym.
Przygląda mi się uważniej przez chwilę po czym mówi „si, voi siete abituati” (no tak, wy jesteście przyzwyczajeni) i chyba traci zainteresowanie moją osobą, bo zaraz za rogiem (idziemy kilka metrów razem) znajduje innego rozmówcę, zapewne kogoś, kto lepiej niż ja doceni niezwykłość zjawiska, jakim jest śnieg (jaki śnieg madonna mia ?!?!) w końcówce lutego.
Ja zaś ruszam w kierunku stacji metra.
Po drodze spotykam kolejną kobietę…....
Już z daleka widzę, że na mnie czeka, choć jestem pewna, że widzę ją pierwszy raz w życiu. Gdy się zbliżam prosi mnie o pomoc. W pierwszej chwili myślę, że chodzi jej o pchanie samochodu, gdyż obok znajduje się parking i nawet przemyka mi przez głowę pytanie, dokąd ta staruszka chce jechać w taką pogodę. Ale nie. Prosi mnie o pomoc w podprowadzeniu jej do drzwi budynku, ponieważ teren jest pochyły więc boi się poślizgnąć i upaść.
Oczywiście spełniam jej prośbę i towarzyszę jej przez te 5 metrów drogi (i jakieś 30 cm skosu).
Po drodze, a jakże, słyszę uwagi na temat niezwykłości tego, co dzieje się wokół.
No owszem, dumam, dla mnie niezwykłe jest to, że już druga osoba traktuje mnie jak dobrą znajomą spotkaną przypadkiem na ulicy, z którą należy wymienić się aktualnymi nowinkami. Aż się dziwię, że nie „częstuje mnie” opowieściami o dzieciach, szwagrach i innych członkach rodziny.
Każdy jak widać ma swoją „niezwykłość”.
Dochodzę do metra. Na peronie tłumy. Wokół słychać gwar rozmów. Ludzie przekrzykują się nawet między peronami. Na ustach wszystkich jeden temat. Śnieg w Neapolu. Przystaję zdumiona. Jeżdżę metrem regularnie odkąd przybyłam do tego miasta, czyli od ponad 6 miesięcy. Ilość osób na peronach nie stanowi większego zaskoczenia, ale ta atmosfera. Czuję się jak po wejściu do wielkiej sali, w której z jakiejś okazji zgromadziła się ogromna rodzina. Wszyscy się znają, wszyscy dyskutują między sobą. Nigdy czegoś takiego nie widziałam. Zwykle widzę ludzi czekających na pociąg w milczeniu, każdy zajęty swoimi sprawami i swoimi myślami. Czasem zdarzają się dwie, trzy dyskutujące osoby, czasem ktoś rozmawia przez telefon, ale żeby wszyscy uczestniczyli w jednej debacie? Do której ja również zostaję wciągnięta zaraz po wejściu na stację?
Nagle również ja czuję się częścią tej wielkiej rodziny dotkniętej kataklizmem. Dowiaduję się, że do godz. 9.00 metro nie funkcjonowało, że inne środki komunikacji miejskiej jeżdżą nieregularnie (żadna nowość, według mnie zawsze jeżdżą jak im się podoba – powstrzymuję się jednak od tej uwagi), że jest zimno (owszem, na ulicy chlapa od której mam przemoknięte buty, w powietrzu wilgoć, do tego wiatr, marznę więc również ja), że ktoś tam pamięta śnieg, który padał w latach 80-tych, jak budował dom.
ŚNIEG.
Znowu słyszę to słowo, które trudno mi jest odnieść do otaczającej mnie rzeczywistości. 3 ostatnie stacje metra w Neapolu (Piscinola, Chiaiano i Frullone) nie znajdują się pod ziemią, mogę zatem swobodnie wraz z innymi podziwiać krajobraz wokół i jako żywo żadnego śniegu nie widzę. No......... może nieco przesadzam, gdzieś tam na dachach samochodów coś białego się kłębi, ale na chodnikach jest tylko breja a ulice są mokre, jak po zwykłym deszczu.
Otaczająca mnie atmosfera wydaje mi się tak niespotykana i tak niezwykła, dająca tak silne poczucie wspólnoty w nieszczęściu, a to nieszczęście tak groteskowe, że pragnę ją w jakiś sposób zachować, opisać.
Postanawiam napisać felieton. Na szczęście mam przy sobie aparat, więc zaraz po wyjściu z metra zamierzam zrobić kilka zdjęć tego „śniegu”, o którym mówi dziś każdy neapolitańczyk.
Wysiadam na stacji Municipio-Porto. Opuszczam stację z aparatem w ręku gotowa do pracy, ale wokół żadnego śniegu nie dostrzegam. Nawet milimetra.
Neapol jest miastem niezwykle piętrowym, położonym na wielu wzgórzach, mniejszych i większych. Mieszkam w wyższych partiach miasta, a pracuję prawie nad morzem. Tu jak widać padał i ciągle pada jedynie deszcz.
Nie poddaję się jednak tak łatwo i nie chowam aparatu narażając się na zamoknięcie (aparat i parasol jakoś sobie przeszkadzają, brakuje mi rąk na jedno i drugie). Robię kilka fotek Neapolu w deszczu pocieszając się nadzieją, że po pracy znajdę trochę śniegu blisko domu.
Na ulicy Santa Lucia spotyka nie nagroda – widzę samochód, którym ktoś najwyraźniej przyjechał z innej części miasta, bo na dachu ma cienką warstwę białego puchu. Auto próbuje gdzieś zaparkować, a ja biegam za nim z aparatem usiłując zrobić zdjęcie. Bóg jeden wie, co sobie myśli o mnie kierowca.
To właśnie to auto z takim zapałem goniłam 26.02.2018. na ulicy Santa Lucia w Neapolu
Dzień drugi. Wtorek 27 lutego 2018
Wstaję jak zwykle wcześnie i ze zdumieniem spoglądam przez okno. Widzę sypiący się z nieba piękny, gruby biały puch i przykryte śniegiem domy, samochody, skutery i drzewa. Nawet ulice, choć z okna nie widzę tych głównych. Piękny krajobraz.
Z rozbawieniem zastanawiam się, jak dzisiaj zareagują neapolitańczycy, co powiedzą na stacji metra, ile osób zaczepi mnie po drodze.
Żadne złe przeczucia nie świtają mi w głowie
Przed 10, podobnie jak dnia poprzedniego wychodzę do pracy i nie zapominam o zabraniu aparatu. Nie pada, ale wszystko przykryte jest „białą kołderką”. Udając się w kierunku stacji metra widzę inne osoby robiące zdjęcia, a nie jest to rejon turystyczny. Rozumiem, że neapolitańczycy wylegli na ulice by uwiecznić to ciekawe, nieznane im zjawisko.
Później, dzięki telewizji, dowiem się, że ostatnim razem tak obfity śnieg widziano w Neapolu w 1956 roku, 62 lata temu, większość mieszkańców miasta doprawdy nie widziała czegoś takiego nigdy w życiu. Świat wydaje się piękny, ludzie uśmiechnięci. Ale do czasu.
Dochodzę do stacji i dowiaduję się, że metro od godziny 8.00 nie działa. Pytam dlaczego i zyskuję odpowiedź, że powodem jest śnieg i mróz (madonna mia mróz w postaci 1*C powyżej zera). Nie daję za wygraną i dopytuję dalej… jak to mróz i śnieg skoro działało do godz. 8.00 kiedy obficie padało i było zimniej (całe -1*C). Pan, któremu zadaję te pytania zaczyna się irytować. Czego właściwie od niego chcę? Nie działa i już. Koniec kropka. Co zatem mam zrobić, żeby dotrzeć do pracy? A skąd on może to wiedzieć?!
Obok stacji znajdują się przystanki komunikacji miejskiej i podmiejskiej. Stąd rozpoczyna swe kursy 5 linii autobusowych. Autobusy owszem widzę. Wszystkie stoją i żaden nie wykazuje najmniejszej chęci by ruszyć. Podchodzę i pytam, raczej bez większych nadziei, czy mogę się jakoś dostać do centrum. Otóż nie, skądże znowu, na drogach panują złe warunki a więc komunikacja została wstrzymana. Dziwią się, że nie mogę zrozumieć tak prostych rzeczy. A ja zawsze myślałam, że w tego typu przedsiębiorstwach pracują zawodowi kierowcy, którzy jednak potrafią prowadzić swoje pojazdy w każdej sytuacji. I pomyśleć, że w Polsce, przy tej temperaturze i nawet przy takich opadach śniegu (nie więcej niż 10 cm i już zaczyna się topić) jeździłam do pracy rowerem.
W tym momencie dzwoni mój szef z pytaniem o której będę, bo jestem akurat potrzebna. Doprawdy potrzebuje mnie zawsze we właściwej chwili. Wyjaśniam, że cała komunikacja została wstrzymana i nie mam jak się dostać do centrum. Proponuje, że wyśle po mnie kogoś z samochodem, ale ulice są tak zablokowane, że auta poruszają się wolniej niż ja idąc, ten ktoś dotrze tu zatem za godzinę lub dwie. Z dwojga złego wolę iść niż stać i czekać, decyduję się zatem wyruszyć pieszo.
Do pracy mam 8 kilometrów, na szczęście ciągle w dół, pogoda jest ładna, nie pada a nawet świeci słońce, po drodze mogę podziwiać wspaniałe krajobrazy. Nie jestem ani zła ani zirytowana. Przeciwnie, zachwycam się widokami, uśmiecham się do ludzi z psami i z aparatami fotograficznymi, którzy tak jak ja próbują uwiecznić niespotykane chwile. Można powiedzieć, że udając do pracy, mając w perspektywie 8-kilometrową marszrutę czuję się jak na wycieczce, jak turystka i naprawdę jestem zadowolona z życia.
Czy w jakimkolwiek innym mieście na świecie zareagowałabym w taki sposób na brak możliwości poruszania się komunikacją miejską? Czy jakiekolwiek inne miasto (2 - milionowa metropolia) mogłoby zostać sparaliżowane za sprawą 10 cm śniegu?
NIE!!!
Takie szczęście może nas spotkać tylko w Neapolu (ahahaha i w Rzymie, jak się dowiaduję poniewczasie)
Po 45 minutach, kiedy mam za sobą 4 kilometry marszu i jestem już prawie „na dole” (do pracy mam ciągle jeszcze 4 km, ale teren za chwilę będzie płaski) ponownie dzwoni mój szef – z informacją, że jednak da sobie radę samemu i że z powodu tych wszystkich utrudnień komunikacyjnych nie muszę przychodzić.
I co?
Teraz tę trasę mam pokonać idąc pod górę?
A otóż nie. Skoro mam wolny dzień i aparat w ręku i na dodatek jestem prawie w centrum, wyruszam na zwiedzanie tych zaułków, których jeszcze nie widziałam.
Wielokrotnie słyszałam, że Neapol jest niebezpieczny. Że należy zachować ostrożność itp. itd. Ale mieszkam tu od pół roku, ciekawość prowadzi mnie w różne dziwne miejsca, niekiedy nieznane nawet prawdziwym neapolitańczykom, i w żaden sposób nie mogę potwierdzić tej informacji. Owszem, ostrożność należy zachować w każdym dużym (a nawet małym) mieście, ale tutejsi ludzie są naprawdę sympatyczni i skorzy do pomocy, niekiedy przyglądają się z zaciekawieniem obcej osobie, zwłaszcza w „nieturystycznych” dzielnicach, ale nigdy nie spotkało mnie nic nieprzyjemnego z ich strony. Idę zatem bez przeszkód i bez obaw.
Po południu metro zaczyna funkcjonować. Wracam do domu, trochę zmęczona, ale bogatsza o nowe doświadczenia i nowe fotografie.
Wieczorem w telewizji oglądam wiadomości, poświęcone prawie w całości wielkiemu paraliżowi komunikacyjnemu, do jakiego doszło w tych dniach w Rzymie i w Neapolu. Sytuacja została spowodowana przez syberyjski mróz i niespotykane opady śniegu. SYBERYJSKI MRÓZ?!?!?! Też mi coś. -1*C i 10 centymetrów śniegu.
Słucham i płaczę ze śmiechu.
Na koniec autorka zaprasza wszystkich odwiedzających Neapol na wizytę w Podziemnym Neapolu PO POLSKU (także po rosyjsku) oraz na tak zwane SPACERY Z SOKRATESEM
Comments